Znacie to uczucie spadania we śnie? Ten niepokój, że za chwilę uderzysz o podłoże…
Lecisz, lecisz, w środku strach zniewalający. I wiesz już, że to nie skończy się dobrze. Ziemia coraz bliżej. Tylko się obudzić! Tylko otworzyć oczy! Zwykle budzisz się przed uderzeniem. A ja mam ten sen często na jawie…
Nie jestem wolnym człowiekiem. W dobie dążenia do niezależnosci i wolności oświadczam – NIE JESTEM WOLNA! Wolność to brak ograniczeń, robienie tego, co się podoba. Hulaj duszo, piekła nie ma! A u mnie to piekiełko właśnie się czai, mam jego świadomość. Nie zawsze mogę. Ba! Nie zawsze chcę robić to, na co mam właśnie ochotę. Brzmi absurdalnie, ale to prawda! Taki przyklad, mam cholerną ochotę pójść spać. Nie mogę. Nie idę. Muszę sprawdzić jeszcze Dziecku temperaturę. Ale dopiero za godzinę (!!!). Rodzaj niemalże zniewolenia. Dziecko samo się sobą nie zajmie. Nie pośpię. Ale sama tak chcę. Chcę sprawdzić, upewnić się. Chcę spokoju. Jego dobra. Tak wybrałam. Będę czekać.
Kiedyś mogłam egoistycznie myśleć tylko o sobie. Dziś nie mogę. Uwiera to czasem tak, że robią się rany. Do krwi. Ale nikt mnie do tego nie zmusił, więc nie jestem niewolnikiem, wbrew tym więzom, wbrew tym ranom. Sama sobie te kajdany założyłam. Zatrzasnęłam z premedytacją. Pełną. Ale utkane są z niezapominajek… Uwierają czasem do bólu, ale z przesłaniem – pamietaj, ja jestem, ja czekam. I czekają te moje małe duszyczki i jedna większa.
A ja codziennie się boję! I nie będzie tym razem to post o zachwycie, bo kto popada w zachwyt strachem? A boję się codziennie. Codziennie zdarza mi się lecieć przejęta strachem, że zaraz upadnę.
Sen na jawie.
Kilka razy i nie przesadzam.
Nie jestem osobą z wieloma fobiami. Nie boję się pająków, ani myszy.
Przeraża mnie upływajacy czas, choć może nieść przecież piękne chwile.
Przeraża mnie choroba gapiąca się z każdego kąta.
A już kierowca z komórką w dłoni, piszący smsy i jadący na mój samochód pełen Dzieci, przyprawia mnie o palpitacje serca.
Ból brzucha u Dziecka wzbudza niepokój.
Kolejna zajawka w „Faktach” o wojnie, napędza lęk. Gdzie bezpiecznie? Gdzie dobrze? Gdzie uciekać?
I nie pociesza mnie myśl, że dostajemy tyle, ile sami jesteśmy w stanie udźwignąć. O nie! Marna to dla mnie pociecha.
Kłucie w boku, nodze, głowie, też napawa mnie lękiem. Przecież muszę Je wychować. Muszę chwilę jeszcze poprowadzić. Nie popadam w paranoję, bo odganiam te muszyska natrętne, ale ciągle słyszę ich bzyczenie. A gazety, żeby się na nie zamachąć – brak.
Boję się nawet, że zapomnę o czymś ważnym: badaniu, szczepieniu czy nawet woreczku ryżu na zajęcia plastyczne. Boję się, że zaniedbam, nie dopilnuję.
Gdzie ta wolność wysławiona?
Gdzie te powroty rankiem i spanie do południa?
Gdzie ta swoboda i brak strachu?
Czy wraz z dziećmi rodzi się lęk?
Z brzuchem urósł strach. Już przy pierwszym usg wstrzymywałam oddech. Już wtedy zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. Oho! Uważaj! Wolność wieje! Aż się kurzy! Byle zdrowe. Byle serce biło. Mało tego, ma bić w odpowiednim tempie.
I tak poszły konie po betonie. Mleko sie rozlało. Strachu niekończąca się opowieść. Już się zakorzenił i odpuścić nie chce, skubaniec. I nie, żeby go ktoś tu lubił i zapraszał (polska gościnność go nie obejmuje).
Boję sie złych ludzi, pijanych za kółkiem, zamyślonych w samochodzie, niesprawiedliwych nauczycieli, znęcających się uczniów. I choć mam pancerz ukryty pod ubraniem, gotowy cały do walki, to jednak boję się chwili, gdy będę musiała go użyć. Niech sobie błyszczy nienaruszony. Utkany z miłości i przeciwnieszczęściowej tkaniny. Niech sobie będzie spokojny, w tym moim całym niepokoju.
I nie jest wcale tak, że nie cieszę się z chwil radości i słońca, przybita strachem i widmem upadku, a wszechogarniające straszysko chwyta mnie w szpony i nie wypuszcza. Doceniam je bardzo, ale nawet tu się boję, że nie tak, jak powinnam. Może za mało. Może nieodpowiednio. Tylko ten strach się ciągle gdzieś czai i przychodzi stale, zwłaszcza po zmroku. Zwłaszcza o 19 podczas „Faktów“, zawsze w przychodni, zawsze w towarzystwie bólu czy łez.
Zamieram.
Spadam w dół.
Obudź mnie!
Bolesny ten post i strachliwy, ale taka jestem. Często wystraszona, bo kocham ponad wszystko. Ale też uzbrojona, po zęby. Tak na wszelki wypadek.
I nie tylko ja się boję. Boją się wszyscy, choć nie każdy się do tego przyzna. Sami twardziele wokół. Nie ma miejsca na słabości. Wygrywa silniejszy, pewniejszy.
Akurat!
Boimy się nie tylko terrorystów. Boimy się posądzeń, plotek, gadania.
Przed chwilą starsza pani, siedząca z młodym mężczyzną, przy stoliku w kawiarni, tłumaczyła się kelnerowi, że to syn. Niepytana. Nikt o nic nie pytał, ona się tłumaczy, przykrywając uśmiechem zmieszanie. Bała się… Krzywych spojrzeń, osądów, opinii. Być może to był jej syn, a może wcale nie. Ale nie chiała nawet dopuścić do tego, żeby ktokolwiek pomyślał „jak to? taka stara z takim młodym?“.
Czasem moglibyśmy mieć o jeden spadający sen mniej, gdyby nie wścibstwo, złośliwość i oceny ludzi.
Każdy ma swój strach, swoje lęki i tylko trzeba sposobu, żeby nie przysłoniły słońca. Niech będą letnią chmurą, która rozpływa się zanim spowoduje deszcz. A jeśli zostanie i jednak, uparciucha, będzie burzowa, miejmy ze sobą parasol. Najlepiej kolorowy, duży i stabilny. Taki, którego nie wyrwie, ani nie połamie nam wiatr. I dom! Miejmy dom. Do którego wrócimy, w którym ściągniemy mokry płaszcz. Dom, który nas otuli swoim ciepłem i uspokoi.
Zmieniam zdanie.
Jestem jednak wolna, w tej swojej niezapominajkowej niewoli;) W tym swoim lisim NIEBIE, czasem niespokojnym.
A jak mi się jednak przyśni, sen o spadaniu, to niech mnie ktoś, proszę, obudzi!
Skutecznie!
7 komentarzy
-
Zycie mija zostaje wspomnienie.Bywa tak ,ze i wspomnienie. uleci.Co zostanie ?Pustka.Agnieszko Ty potrafisz zrobic wszystko by tej pustki nie bylo.Jestes niesamowita.!!!!!!
-
Autor
Ooooooo dziękuję, ale nie zasługuję na taki komplement, choć nie ukrywam, bardzooooo bym chciała!
Całuje mocno!P.s. takiego komplementu Ty jesteś godna.
-
-
Każdy dzionek staram się powitać uśmiechem. Ot, takie małe zaklinanie przeznaczenia.
– No bo któż wie…?Gdybym nie dał sobie tej odrobiny prawa do ignorancji – świadomość otaczających
mnie zdarzeń, na które nie mam wpływu – błyskawicznie uczyniłaby ze mnie pacjenta Tworek.Te „resztki”, tudzież „szczątki”, którym pozwalam świadomie przedrzeć się przez tą barierę –
w większości zasmucają, ale nie na tyle, by zabić radość bycia „Tu i Teraz”.
Niczego bardziej nie pragnę. Dlatego pojadam sobie te życia skrawki bezwstydnie
i bez skrępowania. Cieszę się z rzeczy prawie niezauważalnych.Wczoraj – jeszcze się gdzieś kołacze w pamięci, a „Jutrem” – mogę się co najwyżej pobawić
w wyobraźni. Najważniejsze jest „Dzisiaj” i to co mogę zrobić z przypisanym mu czasem.
Zazwyczaj niewiele, poza codzienną rutyną (bo praca, bo sprzątanie, bo zakupy), ale zawsze
pozostają te maleńkie „oczka czasowe” – chwile, które są MOJE.Wtedy mój apetyt przybiera formę demonicznego obżarstwa.
Pochłaniam wszystko, co czyni mnie szczęśliwym. I tyleż samo gotów jestem podarować, wymienić.
Kocham, czytam, piszę, rysuję, słucham, rozmawiam, pomagam i… uczę się.
Wciąż głodny wiedzy i nadal spragniony nowych przeżyć.Czas psot już minął, a i pełnia odpowiedzialności lada moment zasmuci „brakiem ciążenia”.
Ciszy się nie boję. Jest w każdym z nas i tylko kwestią czasu jest chwila, gdy się nam objawi.
Później jest już łatwiej. Przestajemy się bać, a i więcej w nas poświęcenia dla innych.
Więcej też troski, iż bez względu na to, co nam przyniesie jutro i ile jeszcze takich dni przed nami –
zawsze pozostanie przekonanie, że: „Mało casu, kruca bomba! Mało casu”.Z takim podejściem – ufam, że dane mi będzie doczekać czasów jeszcze ciekawszych niż obecne.
– Kocham, więc może kiedyś zasłużę sobie na nieśmiertelność.
Kto wie?
…
Aga! Zbieraj chwile tak, jak to czynisz przez czas cały!
Ciesz się nimi, a czasami – idź za moim przykładem i pozwalaj sobie na drobne „obżarstwo”.
Świat jest taki wielki. Starczyłoby uczty dla wszystkich. Szkoda, że większość ludzi świadomie
wybiera ów intelektualny post, zamiast rozejrzeć się za swoim własnym Everestem.Jeśli o mnie chodzi – pisząc, sprawiasz, że mój apetyt nie mija…
Dziękuję.
-
Autor
Jacku, jak zwykle przepiękny komentarz. Tobie i sobie (jeśli pozwolisz) życzę, żebyśmy takich „oczek czasowych” wychwytywali, jak najwięcej. Poobżeram się bardzo chętnie, idąc Twoim przykładem
Ściskam
-
-
Droga Agnieszko.
Trzeba zacząć od tego, że człowiek się rodzi ze zmartwieniami w głowie i taki umiera. Nie ma ludzi, którzy nie mają żadnych trosk. Nawet, jeżeli mówią co innego, nie wierz im. Nawet jeżeli ktoś jest młody i ma pełno pieniędzy, to nie zawsze ma zdrowie. A jak ma, to brak prawdziwej miłości. A jak ma, to cierpi na brak czasu. Tak naprawdę beztroskie są tylko dzieci. A my rodzice jesteśmy zobligowani do tego, aby im zagwarantować tą beztroskość. Posiadanie potomstwa rodzi kolejny etap w życiu człowieka – bycie odpowiedzialnym za kogoś. To jest swoiste tylko dla macierzyństwa/tacierzyństwa. Nie ma na świecie większej zależności niż rodzic – dziecko. Większej odpowiedzialności za drugiego człowieka. Rodzicielstwo niesie ze sobą obawy, lęki, troski. Niesie ze sobą ciągłe niepokoje. Człowiek nieraz jest podejrzliwy: czy aby na pewno ta pani/ten pan ma dobre zamiary wobec mojego dziecka? Czy będzie tak dobrze (jak ja) się nim opiekował? Innym razem nawet agresywny: źle się zajmujesz moją córką/synem! Jeszcze raz pani/pan mu powie coś takiego, to…Nie bierze się to z niczego. Bierze się to z bagażu własnych doświadczeń z dzieciństwa. Z pamięci o tym, co nas bolało za dzieciaka i chęci uniknięcia tego dla swoich. Dzieci doskonale wiedzą, kiedy rodzice coś niepokojącego przeżywają. Nawet jak tylko jedno z nich. Nawet, jak potrafią ukryć. Z resztą, co ja będę Ci mówić, sama doskonale wiesz ;-)Także wiedzą, że matka/ojciec się martwią. I w jakiś sposób również zaczyna im się nastrój udzielać. Może nie wprost to okazują, ale są w pewnym stopniu mniej spokojne, co niestety z czasem przekłada się na ich poczucie bezpieczeństwa. Jaka rada? Uświadomić sobie, że rodzicielstwo jest takie a nie inne i ZAAKCEPTOWAĆ to. Trudne. Ale czy niemożliwe? Nie wiem… Z innej strony, jakby człowiek się nie martwił, to by chyba też nie było dobrze. Nikt by nie myślał o konsekwencjach danych czynów, nie przykładał wagi do bezpieczeństwa. Jakby istniał nawet świat idealny, to chyba byłby strasznie nudny. Zero zagrożeń, zero złych uczuć, intencji. Myślę, że ludzie by się nie rozwijali, byli by dość ubodzy w swoim myśleniu, czynach. Pewnie nikt by nawet nie był tego świadomy, ale jednak… trudno by mi było wyobrazić sobie taki świat i nie wiem czy rzeczywiście chciałabym w nim zamieszkać. „Szary człowiek” nie ma realnego wpływu na to, co się dzieje na świecie. Czy wybuchnie wojna czy nie? Myślę, że nie ma sensu się nad tym zastanawiać co by było gdyby, ponieważ to co ma być, to będzie i od tego się nie ucieknie. A reakcje człowieka są różne i nawet jak się zaplanuje pewne wyjście z danej sytuacji, to i tak pewnie inaczej się zachowa.
Nie ma ludzi idealnych. Nie ma rodziców idealnych. Powinno się wyciągać wnioski ze swoich zachowań, ale nie zawsze się da. I to też trzeba sobie uświadomić i zaakceptować. Człowiek jest tylko człowiekiem i nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. I tak zawsze było, jest i będzie. A dzieci zawsze będą wdzięczne. Wiesz mi Aga, ja mam w pracy doczynienia z rodzicami złymi. Rodzicami, którzy zaniedbują swoje dzieci. Które jawnie je nie kochają. Które nie przejmują się ich losem. A te dzieci obdarzają swoich patologicznych rodziców bezwarunkową miłością. I co ciekawe (aczkolwiek badań nie znam), tak gdzie są tragiczne relacje w rodzinie, tam dzieci bardziej kochają swoich rodziców. Są w stanie dla nich zrobić wszystko. Będą kłamać, będą udawać, będą uciekać, będą gonić, zrobią wszystko, aby chronić swojego rodzica. Niezależnie od tego, czy mają lat 5 czy 15. Dzieci takie są. Kochają bezwarunkowo. Kochają nawet jeśli są niekochane. Zawsze i wszędzie. Dopiero gdzieś tam później pojawia się w ich świadomości myśl, że rodzice nie są tacy, jak w „normalnej” rodzinie. Ale też u nie każdego. Inni powielają takie zachowania w swoich rodzinach, inne unikają takich schematów. Tu akurat są skrajne przypadki, ale w normalnej rodzinie zazwyczaj jest wszystko OK. Dzieci odpowiednio kochają. Dzieci nie muszą dbać o rodziców, dzieciństwo mają dla siebie, więc i ta relacja jest płytsza (nie jest to pejoratywne określenie, po prostu w porównaniu do dzieci, które walczą o miłość rodziców, w „normalnych” domach nie ma tej „złej miłości”, miłości która się bierze ze strachu. Mam nadzieję, że wiesz, co mam na myśli).
Wracasz do starych dziejów, tej niezależności, spontaniczności, może szybszego życia. Wiem, co czujesz. Jako matka jedynaka (na razie ) trochę inaczej sobie wyobrażałam życie z dzieckiem. Wiele nie zależało ode mnie, że losy moje potoczyły się tak a nie inaczej. Ale. Nie wyobrażam sobie życia bez tego Brzdąca małego. Czasem mi przyjdzie ochota prysnąć, jak za starych dobrych czasów, bryknąć w góry na dwa dni, ale się nie da. A zaraz potem myślę… Miałabym taką możliwość i chyba z nerwów bym padła… Wytworzyło by się w mojej głowie wiele pytań: czy dziecko jest syte czy głodne, czy dobrze zasypia, czy tęskni, co myśli, co robi, jak się czuje… Nie, nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Jeszcze nie teraz. A cofnąć czasu kategorycznie bym nie chciała. Tęsknię za niezależnością, ale nie jest to tęsknota tak silna, że nie potrafiłabym się jej oprzeć. Silniejsza by była tęsknota za dziećmi, będąc gdzieś w jakimś miejscu, „odpoczywając od nich”. Po prostu przyszedł czas uświadomienia sobie, że zamknęłam jeden rozdział w życiu, na rzecz innego. Wg mnie lepszego, bardziej wartościowego. I nikt tego nie zrozumie, póki nie zostanie rodzicem. A przeszłość? Miło jest wracać do wspomnień, oglądnąć zdjęcia ze spontanicznych wyjazdów, to jest bardzo cenne, nikt nam tego nie zabierze. A czy wrócą te czasy? Nie wiem. Podobno rodzicem martwiącym się jest przez całe życie. Nie ważne czy dziecko ma 4 lata czy 40. Potem być może jest chwila oddechu, a następnie przychodzi kolejny etap, bycie babcią/dziadkiem. Mając doczynienia z dziećmi w zupełnie innym wymiarze. Wszystko można, nic nie trzeba 😉
Przepraszam za chaotyczność i być może nie do końca logiczność wypowiedzi, ale dziś 1 dzień nowego roku i przywitałam go z niskimi lotami umysłu 😉
A przy okazji życzę w Nowym Roku dużo miłości, cierpliwości, pięknych chwil co dnia, niewiele zmartwień i wiele spełnionych marzeń, a także tych, do których się dąży bez ustanku 😉
Sylwia K., kiedyś z Pięknej, a w dodatku 2 piętra wyżej
Ps.
Z innej beczki . Kompletnie. Jaki masz w domu sprzęt do sprzątania? Pytam poważnie, bo jestem w trakcie kompletowania urządzeń wszelakich. Nie mam mopa, nie mam odkurzacza. A mam zamiar nabyć. Ty jako Matka wielodzietna pewnie masz jakiś sprawdzony sprzęt 😉 Który pozwala szybko i sprawnie ogarnąć dom. Może mop parowy, odkurzacz wodny, a może automatyczny? 😉 Dziękuję za wszelkie sugestie, może być odpowiedź na prv na FB, jak znajdziesz chwilkę-
Autor
Sylwio,
Tobie również życzę wszystkiego naj w 2016 roku.
Co do Twojej wypowiedzi to zgadza się, że rodzic (ten odpowiedzialny) jest już na zawsze martwiący się. Ale uważam, że człowiek, który się rodzi to akurat czysta karta, nieskażona. Nie ma zmartwień, a dzieci z patologii niekoniecznie kochają bardziej. Ich miłość jest może bardziej widoczna, bo przerysowana na tle obojętności rodzica. Uważam również, że nawet mając kasę i zdrowie nie potrafimy często dostrzegać tego, co ważne. Dopiero, jak się pali, widzimy, co straciliśmy. I o tę uważność chyba właśnie chodzi. Chwilę refleksji, głębszego przemyślenia, wyraźniejszego spojrzenia. Strach nam zawsze będzie towarzyszył, ale warunkiem naszego rozwoju jest panowanie nad nim. Inaczej przysłoni wszystko i nas zatrzyma.
p.s. Co do Perfekcyjnej Pani Domu, która nie jestem… 😉 mam jakiś zwykły mop. Teraz kupię nowy. Pomyślę nad jakimś. Odkurzacz też normalny. Planuję zmienić na nowy, ale jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. Myślałam tez nad IRobotem, żebym kawę piła, a robota sama się robiła;)
-
-
Oj, brak szans na odpowiedź? Miało wyjść dobrze, a wyszło jak zawsze